Brando jako amerykański ambasador w fikcyjnym azjatyckim państwie. Niepokoje doby Zimnej Wojny straszą jako nad wyraz czytelna metafora czasów. Szkoda tylko, że historia skrojona została pod gotową tezę i w dzisiejszych czasach razi nieco swą naiwnością. Największym zgrzytem pozostaje finał, w którym - skądinąd słuszny - morał wyłożony zostaje widzowi "kawa na ławę". Marlon jak zwykle wyśmienity, od strony realizacyjnej - rzetelna hollywoodzka robota, niemniej ciężko oprzeć się wrażeniu, że upływ czasu odcisnął na "Amerykaninie" swoje piętno.